Opowieść o Złotej Piłce - Audiobajka
- Problemy z jedzeniem
- 12 gru, 2025
Mecz o Złotą Piłkę.
Na szkolnym boisku pachniało świeżą trawą i jesiennym powietrzem. Chłopcy z 2B biegali za piłką, a piłka śmigała jak mała, biała kometa.
– Podaj, Miki! – krzyknął Bartek.
Mikołaj przyjął piłkę, zrobił dwa kroki… i nagle poczuł, jakby ktoś przywiązał mu do nóg po dwie cegły. Nogi miał ciężkie, brzuch pełny, a w ustach nadal czuł smak wczorajszych frytek.
– O nie… – mruknął, próbując przyspieszyć.
Zrobił zamach, strzelił… i piłka potoczyła się powoli, jak leniwa kulka plasteliny.
– Ej… co to za „super strzał”? – zaśmiał się Mateusz, ale nie złośliwie, tylko trochę zdziwiony.
– Sam nie wiem… – sapnął Mikołaj. – Jakoś… mi się nie chce biegać.
Ciężko dyszał, jakby przebiegł maraton, a to był dopiero piętnasty minuta zwykłej gry na przerwie.
Na ławce przy boisku siedziała pani Ania, nauczycielka od WF-u. Obserwowała uważnie. Widziała, jak Mikołaj jeszcze miesiąc temu śmigał po boisku jak wiatr, a teraz coraz częściej łapał się za brzuch i stawał z boku.
Dzwonek zadzwonił na lekcje. Chłopcy wybiegli z boiska, a Mikołaj szedł trochę z tyłu. Plecak ciążył mu na ramionach, ale najbardziej ciążyło mu coś innego – takie dziwne, małe zmartwienie w środku.
„Kiedyś byłem szybki… Co się ze mną stało?” – pomyślał.
Po szkole Mikołaj pobiegł nie na boisko, tylko w stronę znajomego, kolorowego logo koło osiedla. To był jego ulubiony bar z fast foodem. Już z daleka czuł zapach frytek.
– Dzień dobry! – zawołał z uśmiechem pan z okienka. – A, to znów nasz mistrz frytek! Jak zwykle?
– Jak zwykle – odpowiedział Mikołaj, trochę dumny z tego przezwiska. – Duże frytki, największy burger i cola!
Usiadł przy stoliku. Patrzył przez okno na boisko między blokami, gdzie jakieś dzieciaki kopały piłkę.
„Ja też lubię piłkę… Ale lubię też to jedzenie. I to bardzo” – pomyślał, sięgając po kolejną frytkę.
W domu mama zerknęła do reklamówki.
– Mikołaj, znowu fast food? – westchnęła. – Przecież dopiero co byłeś tam przedwczoraj.
– Ale mamo… – jęknął. – Tam jest najsmaczniej… I szybko. Jestem głodny po szkole.
Mama popatrzyła na niego uważnie.
– Wiesz, że martwię się o ciebie? Ostatnio narzekasz, że brzuch cię boli, a na WF-ie podobno szybciej się męczysz.
– Wcale nie – burknął Mikołaj, bo nie chciał o tym rozmawiać. – Po prostu tak wyszło.
Włączył bajkę, siadł na kanapie z pudłem frytek. Przez chwilę poczuł się jak król: król kanapy, król bajek i król fast foodu.
Tylko że… gdzieś tam daleko, na niebieskim niebie jego myśli, świeciła mała piłka. I trochę tęskniła za boiskowym królem, którym kiedyś był.
Następnego dnia, na początku lekcji, pani Ania weszła do klasy z ogromnym plakatem.
Na plakacie była wielka, złota piłka, która lśniła jak słońce.
– Uwaga, uwaga, drużyno 2B! – powiedziała pani Ania z tajemniczym uśmiechem. – W naszej szkole odbędzie się wielki mecz o… Zdrową Złotą Piłkę!
Cała klasa aż zapiszczała z radości.
– Ooo! – zawołał Bartek. – Ale super!
– Czy ona jest ze złota naprawdę? – zapytała ciekawie Zuzia.
– Jest specjalna – odpowiedziała pani. – To piłka, którą dostanie klasa, która nie tylko wygra mecz, ale też pokaże, że umie dbać o swoje zdrowie. To taki puchar, tylko w kształcie piłki. Zostanie w waszej klasie na cały rok. Wasze nazwiska będą napisane na specjalnej tabliczce.
W oczach dzieci pojawiły się iskierki.
– A z kim gramy? – zapytał Mateusz.
– Z klasą 3A – odpowiedziała pani. – Są starsi, więksi i… podobno bardzo szybcy.
W klasie zrobiło się trochę cicho.
– Ale my mamy Mikołaja! – krzyknął Bartek. – On umie strzelać gole jak Lewandowski!
Wszyscy spojrzeli na Mikołaja. Kiedyś takie słowa sprawiały, że serce skakało mu z dumy. Teraz… zamiast dumy poczuł coś innego – ukłucie w brzuchu. Nie tylko z nerwów. Te wszystkie burgery też się odezwały.
„A jeśli nie dam rady?” – przemknęło mu przez głowę.
Pani Ania jakby przeczytała jego myśli.
– Żeby wygrać ten mecz – powiedziała, chodząc między ławkami – potrzebujemy nie tylko piłkarskich umiejętności. Potrzebujemy ENERGII. A energia bierze się z…?
– Z jedzenia! – zawołała jedna dziewczynka z pierwszej ławki.
– Z dobrego jedzenia – dodała pani. – Takiego, które daje wam siłę do biegania, skakania, myślenia. Bez tego nawet najlepsi piłkarze czują się… jakby mieli po cegle w każdym bucie.
Mikołaj zrobił się czerwony. Dokładnie tak się czuł wczoraj.
Po lekcji pani Ania poprosiła:
– Mikołaju, możesz zostać na chwilkę?
Serce Mikołaja zabiło mocniej. Usiadł w pierwszej ławce, a pani Ania usiadła obok, nie za biurkiem, tylko tak po przyjacielsku.
– Widzisz… – zaczęła cicho. – Pamiętam, jak w pierwszej klasie na Dniu Sportu przebiegłeś najwięcej okrążeń. Nazywałam cię wtedy „Małym Turbodoładowaniem”.
Mikołaj uśmiechnął się nieśmiało. Pamiętał. Był wtedy taki dumny.
– Ostatnio widzę, że jest ci ciężej – powiedziała łagodnie pani. – Chcesz mi powiedzieć, co się dzieje?
Mikołaj zawahał się.
– Jakoś… szybko się męczę – wymamrotał. – I brzuch mnie czasem boli. A wie pani… Lubię frytki. I burgery. I colę. I… no… często je jem.
Pani nie pokręciła głową, nie nakrzyczała. Tylko przytaknęła.
– Wiesz, Mikołaju, futboliści też lubią dobre jedzenie – uśmiechnęła się. – Ale jeśli jedzą za dużo rzeczy, które dają tylko krótką radość, a mało siły, to później na boisku jest im bardzo trudno. Ich mięśnie są jak… zmęczone gumki do skakania.
– Czyli… jestem zmęczoną gumką? – zapytał ostrożnie.
– Nie. – pani Ania pokręciła głową. – Ty jesteś piłkarzem, który ma w sobie wielki talent. Tylko schował go pod warstwą frytek i burgerów. A ja mam pomysł, jak ci pomóc go odkopać.
– Jaki? – Mikołaj od razu się wyprostował.
Pani wyjęła z teczki kolorową kartkę z nagłówkiem: „MENU MISTRZA”.
– Co to? – zapytał.
– Specjalny plan dla Mistrzów Piłki – odpowiedziała. – Taki jadłospis superbohaterów boiska. Zobacz.
Na kartce były proste rysunki: talerz z warzywami, kanapka z ciemnym chlebem, butelka wody, jabłko, miska zupy, a obok – piłka, but, trofeum.
– To są „paliwka mocy” – wyjaśniła pani. – One dają ci siłę na całe treningi, nie tylko na pięć minut. A tutaj – wskazała rożek kartki – jest miejsce na twoje notatki. Możesz zaznaczać, kiedy udało ci się zjeść coś z Menu Mistrza.
– A… fast food? – zapytał cicho.
Pani Ania westchnęła.
– To takie „paliwo ślizgawka” – powiedziała. – Na chwilę jest fajnie, ale potem ślizgasz się z siły na dół. Nie mówię, że już NIGDY nie możesz tego zjeść. Ale jeśli chcesz biegać szybko jak wiatr na tym meczu o Zdrową Złotą Piłkę… potrzebujesz więcej „paliwa mocy”, a mniej „paliwa ślizgawki”.
Mikołaj patrzył na kartkę. Z jednej strony było mu trochę smutno – lubił swoje ulubione jedzenie. Ale z drugiej… obrazek niego samego, jak podnosi Złotą Piłkę, był bardzo, bardzo kuszący.
– A jeśli… spróbuję? – zapytał. – Może… nie od razu, ale krok po kroku?
– O to właśnie chodzi – uśmiechnęła się pani. – Krok po kroku. Dzisiaj jeden mały krok, jutro kolejny. To jak treningi – uczysz się najpierw podawać, potem strzelać, a potem robisz triki. Nie wszystko na raz.
Podała mu kartkę.
– Umowa? – wyciągnęła dłoń.
– Umowa – odpowiedział Mikołaj i uścisnął jej rękę.
W domu Mikołaj wszedł do kuchni wolniej niż zwykle.
– Mamo… – zaczął niepewnie. – A dzisiaj… może… nie pójdziemy po fast food?
Mama odwróciła się od zlewu, zaskoczona.
– Nie pójdziemy? – powtórzyła. – A co się stało?
Mikołaj położył przed nią „Menu Mistrza”.
– Pani od WF-u dała mi to – powiedział. – Bo… będzie mecz o Zdrową Złotą Piłkę. A ja chcę zagrać. I nie chcę być… zmęczoną gumką.
Mama wzięła kartkę, przeczytała i uśmiechnęła się tak szeroko, że aż pojawiły się jej małe zmarszczki przy oczach.
– Wiesz, że jestem z ciebie dumna? – powiedziała. – Możemy razem ułożyć nasze rodzinne Menu Mistrzów. Co ty na to?
– Serio? – upewnił się Mikołaj.
– Serio. – Mama zaczęła wyciągać z lodówki rzeczy. – Zobacz: mamy marchewkę, paprykę, ser, ciemny chleb. Może kanapka-piłka? Okrągła bułka jest mniej zdrowa niż ciemny chleb, ale możemy ułożyć z warzyw boisko na kromce.
Mikołaj roześmiał się.
– Kanapka-boisko? To brzmi super!
Razem pokroili warzywa. Mama ułożyła zieloną sałatę jak murawę, pomidorki jak małe piłeczki, paseczki papryki jak linie na boisku.
– Tylko… mamo – zatrzymał się nagle. – A jeśli to nie pomoże? Jeśli i tak będę wolny?
Mama uklękła, żeby mieć oczy na poziomie jego oczu.
– Pomaga nie tylko to, co jesz jednego dnia – powiedziała spokojnie. – To trochę jak budowanie drużyny. Jednego dnia dobierasz bramkarza, drugiego obrońcę, trzeciego napastnika. Ty teraz budujesz w swoim ciele „drużynę siły”. Potrzebujesz czasu. Ale ten mecz jest za kilka tygodni. Krok po kroku dasz radę.
Mikołaj zastanowił się. Kilka tygodni… Tyle treningów. Tyle okazji, żeby jego ciało „trenowało” razem z nim.
Tego wieczoru, kiedy przechodził obok ulubionego baru z fast foodem, poczuł znajomy zapach. Na chwilę zatrzymał się przed szybą. W środku ktoś jadł ogromnego burgera.
„Mmm… Ale pachnie” – pomyślał.
A potem przypomniał sobie piłkę. Złotą. Na środku sali gimnastycznej, z ich klasą dookoła, krzyczącą: „Mikołaj! Mikołaj!”.
Odwrócił się i poszedł do domu.
To był jego pierwszy mały wielki krok.
Następne dni były jak film pełen szybkich scen.
Razem z klasą trenowali na boisku po lekcjach. Pani Ania gwizdała, dzieci biegały slalomem między pachołkami, strzelały na bramkę, robiły przysiady i pajacyki.
– Szybciej, moja drużyno! – wołała pani. – Pamiętajcie, że każda kropla potu to plusik do waszej siły!
Mikołaj biegł razem z innymi, ale nadal czuł, że szybko się męczy. Tylko że… było coś innego. Po „Menu Mistrza” na śniadanie i obiad nie miał już takiego ciężkiego brzucha. Nie było mu tak niedobrze.
– Jak się czujesz, Miki? – zapytał któregoś dnia Bartek, kiedy wracali z boiska.
– Trochę lepiej – odpowiedział. – Ale nadal czasem jestem ostatni.
– To nic – poklepał go Bartek po ramieniu. – Ja cię będę dopingować. I… mogę też spróbować tego twojego… jak to się nazywało? Menu Mistrza? Może też będę szybszy.
– Serio? – Mikołaj się ucieszył. – To nie będzie tylko moje?
– Jeśli chcemy wygrać jako DRUŻYNA – powiedział poważnie Bartek – to wszyscy musimy mieć paliwo mocy.
W stołówce szkolnej, kiedy inni wyciągali słodkie napoje, Mikołaj poprosił o wodę.
– Wodę? – zdziwił się Mateusz. – A gdzie twoja cola?
– Trenuję – odpowiedział Mikołaj. – Woda to paliwo mistrzów.
– Ale cola jest lepsza – prychnął Mateusz i wypił duży łyk swojego napoju.
Mikołaj poczuł ukłucie zazdrości. On też lubił ten słodki smak. Napił się swojej wody. Nie miała słodkiego smaku, ale kiedy potem biegł na WF-ie, nie miał aż tak dużej czkawki i nie łapało go tak w boku.
Wieczorami bywało trudno. Kiedy oglądał bajki, nagle w telewizji pojawiała się reklama: chrupiące frytki, soczysty burger, kolorowa słodka cola.
– No chodź, spróbuj! – jakby szeptały do niego z ekranu.
Robiło mu się trochę smutno.
– Mamo… – zawołał kiedyś. – A ja już nigdy nie zjem frytek?
Mama usiadła obok.
– To nie jest tak, że NIGDY – powiedziała spokojnie. – Nawet sportowcy czasem jedzą swoje ulubione „przyjemnościowe” rzeczy. Tylko nie codziennie. I nie zamiast normalnego jedzenia. Może umówimy się tak: w każdą sobotę wybierzemy jedną małą „przyjemność”, a w inne dni będziemy trzymać się Menu Mistrza. Co ty na to?
– To… jak nagroda? – zapytał.
– Trochę tak – uśmiechnęła się mama. – Ale największą nagrodą będzie to, jak się będziesz czuł
Share: